Pół roku temu po siedmiu latach związku w końcu wzięłam z Piotrkiem ślub. Przygotowania były długie, intensywne i bardzo kosztowne, ale opłacało się, bo wszystko wyszło wspaniale. Odpowiednie przygotowania do wesela oznaczały dla nas również konieczność dopełnienia wszelkich wymogów formalnych, czyli dostarczenia do proboszcza mojej parafii wymaganych dokumentów. Jednym z nich okazało się zaświadczenie o odbyciu kursu przedmałżeńskiego, którego ani ja, ani mój przyszły mąż nie posiadaliśmy. Nie mając czasu na półroczne uczestnictwo w cotygodniowych spotkaniach postanowiliśmy znaleźć przyspieszony kurs przedmałżeński. Cudem udało nam się odnaleźć weekendowy kurs dla narzeczonych, na który zapisaliśmy się jako jedni z ostatnich. Mieliśmy zwyczajne szczęście.
W kursie oprócz nas wzięło udział jeszcze kilkanaście innych par. Ponoć była to największa grupa narzeczonych w historii. Żadnych ze zgromadzonych na kursie narzeczonych nie znaliśmy wcześniej, choć w wyniku różnych zajęć i zadań poznaliśmy się całkiem dobrze. Przykładowo, okazało się, że jedna z par biorących udział w Weekendzie to nasi bliscy sąsiedzi. Agata, stewardessa Tarnowskie Góry i Tomek, geodeta, mieszkają zaledwie dwa bloki dalej i mają już małego synka. Dzięki szkoleniu udało się nam poznać świetną parę, z którą później zaczęliśmy się regularnie spotykać.