Bardzo współczuję sąsiadowi z dołu, którego żona pracuje jako stewardessa Wałbrzych i przez większą część miesiąca przebywa poza domem. Nie wiem co to się porobiło w tych czasach, żeby mężczyźni byli zdani sami na siebie, a ich żony latały (dosłownie i w przenośni) z miejsca na miejsce, zamiast zająć się domem, dziećmi i mężem. Za moich czasów było nie do pomyślenia, żeby to mąż zajmował się domem, gotował, prał, sprzątał i prasował. W dzisiejszych czasach wszystko się pozmieniało, a ja uważam, że te zmiany wcale nie są takie dobre.
Jestem już starą kobietą, która niejedno w swoim życiu przeszła i widziała, dlatego wiem co jest w życiu dobre, a co nie. Mąż bez żony chodzący po sąsiadkach na obiady na pewno nie jest dobrym zjawiskiem, i o ile ja przyjmuję Jurka typowo po sąsiedzku i traktuję go jak wnuka, o tyle inne sąsiadki z naszej klatki, zwłaszcza te samotne, ostrzą już sobie na Jureczka zęby. Ja wiem co gada ta spod dwójki lub ta spod szóstki – cały dzień siedzę w domu i nawet gdy nie chcę to słyszę o czym rozmawiają pod mieszkaniem sąsiadki. Złożyło się akurat tak, że mieszkam pod siódemką, czyli akurat obok tej kobiety, która chętnie wyrwałaby Jurka z rąk jego żony i na stałe serwowała mu obiady.
Nie przepadam za żoną Jurka, ale tylko dlatego, że zdecydowała się na zajęcie, które zupełnie nie pasuje do kobiety. Mimo mojej niechęci nie życzę jej źle, dlatego gdy tylko wróci z kolejnej podróży, wybiorę się do niej na herbatę i powiem co mi leży na sercu. Może mnie wyrzucić, wyzwać lub znienawidzić, ale ja przynajmniej będę miała poczucie, że spełniłam swój sąsiedzki i chrześcijański obowiązek.